Era Wodnika

Era Wodnika - Aleksander Sowa Trzymam w ręcach dwie książki (oczywiście jest to figura retoryczna, bardzo ciężko byłoby mi coś napisać z zajętymi rękami) o tym samym tytule. Niby to nic dziwnego, ilość wyrazów jest ograniczona, więc i ilość tytułów też. No dobrze, ale i autor jest ten sam. Ech durny ty, durny, toż to inne wydanie. Ale jedna (ta pierwsza większa nazwijmy ją "biała") ma prawie 400 stron zaś druga mniejsza (tą dla odróżnienia nazwijmy "czarna") niecałe 200. Wydanie pierwsze, białe, jest praktycznie nieczytalne. Ilość błędów jest zatrważająca, ortograficznych, gramatycznych, literówek i innych. Czasami musiałem jeszcze raz przeczytać jakiś fragment, bo nie wierzyłem własnym oczom. Do tego wydania przyznaje się rzekome wydawnictwo internetowe e-bookowo (ja osobiście bym się nie przyznał, więcej, wyparłbym się). Czemu rzekome, bo wydawnictwo, to nie coś co wydrukuje książkę, ale przeczyta ją, zrobi korektę (jakby wrzucili ten tekst do worda, to by się kilkudziesięciu błędów pozbyli, ale nie zrobili nawet tego), dobrze też jest zrobić redakcję, bo polska językiem trudnego jest. To zaś co dostał czytelnik, to żywy rękopis, nieprzejrzany nawet. Taki wydawca mógłby zaszkodzić nawet uznanemu, znanemu i czytanemu pisarzowi. Im udało się nawet schrzanić okładkę. Nie wiem jaką umowę miał z nimi autor ale ja bym tego tak nie zostawił i byłoby bardzo ciepło, gdzieś w okolicach topnienia stali. Ale od autora dostałem to drugie wydanie (tu ukłony i podziękowania), czarne. Pierwsze wrażenie znacznie lepsze (choć na tle pierwszego wydania, nie było to trudne). Dobrze zrobiona okładka, ładna czcionka, widać na pierwszy rzut oka, że ktoś się starał i nie dziwne, bo książkę wydało wydawnictwo założone przez samego autora. Została zrobiona korekta, choć kilka błędów się przemyciło, nie jest to jednak ilość przerażająca, ot wypadek przy pracy. Ogólnie dużo lepiej. Widać też, że trochę sam autor nad tym wydaniem popracował. Pomysł na intrygę nie jest banalny i dość przerażająco realistyczny. Czy wydarzenia jakie opisuje autor mogły się wydarzyć. A i owszem i to w dowolnym miejscu naszego kraju, choć pobudki jakie pchają do morderstwa mogłyby być zupełnie odmienne. Jeśli ktoś nosi w sobie nienawiść i chęć zemsty zbyt długo, to powód przestaje być istotny. Moim zdaniem jednak zbyt dużo jest w tej książce nienawiści, zawiści, takiej nieudolnie kamuflowanej chęci odwetu za coś, ciekawe za co panie autorze? Bardzo mi się za to podobały zbrodnicze pomysły. Jeśli żywicie jakieś animozje (dość poważne), to warto przeczytać, bo sposoby dokonania morderstw są łatwe do skopiowania i nie wymagają zbyt fachowej wiedzy. Niestety dużo jest też błędów logicznych i chronologicznych. Człowiek się gubi, co kiedy, ile można iść po schodach, skąd laborant wziął próbki do badania skoro nikt ich nie pobrał, no i to, że zabili go, a on jednak żyje itd. itp. Trochę też zbyt prosta jest główna zagadka, którą autor zdradza nam w nieomal pierwszym akapicie, a później stara się zagmatwać, choć nie daje żadnej alternatywy, gdzie więc sens? Zdziwiło mnie też to, że autor przez trzy czwarte książki prowadzi mnie nieomal za rączkę, jak niezbyt rozgarnięte dziecko, żeby w finale potraktować mnie po macoszemu i znikąd wyciągając: niemiecką policje, głównego bohatera, który pojawia się ni stąd ni zowąd w miejscu gdzie go być nie powinno, a potem znienacka robi z niego świadka koronnego. Ki diabeł? Powiem tak, dało się to przeczytać, niezłe pomysły i dość niewprawna narracja ale coś może z tego być. Nie sięgać jednak po pierwsze wydanie chyba, że potrzebujecie rozpałki, bo tylko do tego się ono nadaje. Dam 6/10 troszeczkę na wyrost, bo widać, że pomyślunek jest, a nad warsztatem można popracować. Patrz też http://niepamietnikfprefecta.blogspot.com/2012/04/morze-nienawisci-moze-dosc.html